58 views 11 min

0

Komentarzy

Zamiast jednego szczepienia… dwa? “Jeden preparat w lewe ramię, drugi w prawe”

- Wrzesień 28, 2021

Za część szczepiennych zaniechań winę ponoszą lekarze. Zbyt łatwo dyskwalifikują
pacjentów ze szczepień, z czego ci chętnie korzystają – mówi prof. Sylwia Kołtan,
krajowy konsultant d.s. immunologii klinicznej.
Epidemiolodzy twierdzą, że ten sezon jesienno-zimowy będzie nie tylko covidowy,
ale także grypowy, bo jednak wyszliśmy z domów. Czy szczepienie przeciwko
koronawirusowi koliduje z tym przeciwko grypie? Czy można przyjąć oba preparaty
jednocześnie?
Prof. Sylwia Kołtan: Z punktu widzenia immunologicznego nie ma do tego
przeciwwskazań – jeden preparat w lewe ramię, drugi w prawe. I gotowe. Jednak
„urzędnicze” zalecenia są takie, aby między jednym, a drugim szczepieniem,
odczekać dwa tygodnie. Chodzi pewnie o to, że mogłyby się nakładać na siebie
niepożądane objawy poszczepienne, co mogłoby odstraszać czy zniechęcać pacjentów.
Uważam, że nie ma powodu zmuszać ludzi do dwukrotnego przychodzenia na szczepienie.
Należy aplikować obydwa preparaty podczas jednej wizyty w punkcie szczepień.
Tą wersję – z dwutygodniową przerwą – zostawiłabym wyłącznie dla osób, które
nieracjonalnie boją się jednoczasowego szczepienia.
To jak będzie z tą falą grypową?
Jeśli chodzi o prognozowany sezon zwiększonej częstotliwości zakażeń wirusowych,
w tym grypowych, to istnieje takie zagrożenie. Już teraz w szkołach jest mnóstwo
infekcji, dzieci się wzajemnie zakażają. Ale też długo żyły w sterylnych bańkach,
ich układy odpornościowe się „rozleniwiły”, zapomniały, jak walczyć z zagrożeniami,
teraz muszą sobie to przypomnieć. Tak samo, jak wszyscy , muszą przypomnieć sobie,
że wciąż mamy stan pandemii i trzeba uważać – np. nosić maseczki w miejscach publicznych.
Ale ludzie tego nie robią.
Byłam niedawno w teatrze operowym – przed wejściem mierzono wszystkim temperaturę,
trzeba było podpisać oświadczenie, że się jest zdrowym. Pytano, kto jest zaszczepiony,
choć nie było to warunkiem wejścia. Ale co z tego: kiedy rozejrzałam się po widowni
byłam jedną z nielicznych osób z maseczką na twarzy. Szczerze wątpię, aby ci wszyscy
bez nich mieli szczepienia. Nie chciałabym, żeby na własnej skórze się przekonali,
że COVID-19 to straszna, dla niektórych śmiertelna choroba.
Jak będzie pani zdaniem wyglądała IV fala pandemii w Polsce?
Brane są pod uwagę dwa scenariusze. Pierwszy mówi, że będzie gwałtowna, ale szybko
się skończy. Drugi, że będzie spłaszczona, ale potrwa długo. Niezależnie od tego,
który z nich się ziści, może być tyle samo ofiar. Oczywiście zależy to od wielu
czynników, głównie od zachowania ludzi, ale też wprowadzanych obostrzeń. Dlatego
trudno to precyzyjnie określić, bo tzw. modelowanie matematyczne w epidemiologii
to trochę wróżenie z fusów, tyle że z pewną dozą prawdopodobieństwa.
Ludzie lubią wiedzieć, co się wydarzy, chcą się czuć bezpiecznie.
Tak sobie myślę, że dziś strasznie hamletyzujemy – czy szczepionka bezpieczna,
czy nie dostaniemy gorączki, czy aby wszystko dokładnie zostało przebadane. Ale
przecież każda pandemia to stan wojny, podczas której trzeba zrobić wszystko, żeby
uratować jak najwięcej ludzi. Dzisiaj takiego Edwarda Jennera, który w 1796 r. wymyślił
szczepionkę przeciwko ospie prawdziwej, zakażając wirusem krowianki zdrowe, wiejskie
dzieci, zamknęlibyśmy w więzieniu na długie lata. Wówczas okrzyknięto go zbawcą…. Tak
rodził się postęp w medycynie. Mało kto wie, że był to również moment narodzin ruchów
antyszczepionkowych.
Ech, zostawmy to…
Dziś faktycznie zwracamy dużo większą uwagę na bezpieczeństwo i to jest słuszny trend.
Jednak oczekiwanie na szczepionki w stu procentach skuteczne i w stu procentach bezpieczne,
pochłonęłyby miliony ofiar… Powinniśmy więc zaakceptować to minimalne ryzyko powikłań
poszczepiennych. Przecież z domów też wychodzimy mimo tego, że nie ma gwarancji, iż
do niego wrócimy. Wie pani, na czym polegał trzeci postulat Kocha?
Nie.
Proszę się nie przejmować, nawet nie wszyscy lekarze to wiedzą. Otóż Robert Koch,
odkrywca bakterii wywołujących wąglika, cholerę i gruźlicę, laureat Nagrody Nobla,
wielki człowiek, postulował w 1892 r., aby – żeby stwierdzić, czy dany drobnoustrój
jest faktycznie zakaźny – wyizolować go od chorej osoby i wprowadzić do organizmu
drugiej. W dobie mikroskopów elektronowych nie musimy już robić takich rzeczy, ale
antyszczepionkowcy lubią się popisywać w dyskusjach, rzucając znienacka „argument”
o postulatach Kocha, licząc, że ktoś uwierzy, że dziś nadal się to praktykuje.
Antyszczepionkowców-fanatyków nic do szczepień nie przekona, oni wiedzą swoje.
Zastanawiam się, w jaki sposób można wpłynąć na tę resztę, wahającą się, przestraszoną.
Należałoby uczyć lekarzy, jak rozmawiać z pacjentami. Sama przeszłam bardzo ciekawe,
pouczające szkolenie, prowadzone przez psychologa, który tłumaczył nam zasady
komunikacji, po prostu dobrej rozmowy. Zgadzam się, że z fanatykami nie wygramy,
ale z ludźmi mającymi obawy należy po prostu rozmawiać – twarzą w twarz – tłumaczyć
im mechanizmy, uzmysławiać fakty, etc. Uważam też, że powinni to robić wszyscy przekonani
do szczepień, nie tylko lekarze. Wydaje się, że mniejsze znaczenie będą miały medialne
kampanie społeczne. Niemniej jednak, słuszną jest zasada: wszystkie ręce na pokład!
To może wytłumaczmy teraz – z czego składa się szczepionka mRNA i jak działa.
Jest tam odrobina mRNA, matrycowego kwasu rybonukleinowego, który ma przenieść do
komórek ludzkich informację o budowie białka, w tym wypadku białka kolca SARS-CoV-2.
Ta „informacja” jest zamknięta w lipidowej nanocząsteczce, która następnie umieszczana
jest w płynie, w którym konserwantem jest glikol etylenowy, najprostszy alkohol.
To prosta, ale elegancka w swojej prostocie szczepionka, minimum składników,
które mogłyby uczulać – w zasadzie tylko ten glikol.
I co dalej?
Po podaniu szczepionki osoba zaszczepiona produkuje białko kolca, na które odpowiada
układ immunologiczny wytworzeniem przeciwciał i swoistą aktywacją odporności komórkowej.
Natomiast mRNA – po wykonaniu zadania – ulega biodegradacji i w szybkim czasie znika
po nim wszelki ślad. Problem z tymi szczepionkami wynika z niestabilności mRNA, które
łatwo ulega niekontrolowanej degradacji, dlatego szczepionkę trzeba mrozić. Sprawia
to pewne problemy logistyczne. Jednak fakt wdrożenia technologii mRNA do produkcji
szczepionek mRNA w czasie pandemii, to wielkie szczęście. Pozwoliło to wytwarzać
preparaty ochronne dużo szybciej niż te tradycyjne, a więc zaszczepić w krótkim
czasie wiele osób. I, co też ważne – dużo taniej.
Jeśli o uczuleniach mowa, zauważyłam, że wielu alergików nie szczepi się przeciwko
COVID-19, boją się, że ich system immunologiczny może źle przyjąć wakcynę.
Rozumiem tych ludzi, ich obawy. W Bydgoszczy, gdzie pracuję, rozwiązano ten problem
tak: uruchomiono tzw. szybką ścieżkę do porad w przychodni alergologicznej, gdzie
lekarze robili wywiady z pacjentami. Jeśli uznawali, że faktycznie są podstawy do
obaw, np. któryś z pacjentów miał w przeszłości wstrząs anafilaktyczny, albo w ogóle
silnie reagował na alergeny, to był szczepiony w warunkach szpitalnych, na oddziale
alergologicznym. Gdzie, w razie czego, czuwał zespół specjalistów od uczuleń,
wspierany ekipą anestezjologów. Oczywiście – nikt nie kładł tych ludzi do szpitalnego
łóżka, po prostu, po szczepieniu, musieli poczekać przez trzy godziny dla pewności,
że nic im się nie stanie. Najczęściej dramatyczne reakcje na szczepienie, jeśli
mają wystąpić, to w tym czasie. Namawiam alergików, żeby tak łatwo ze szczepień
nie rezygnowali.
Mam wrażenie, że niektórzy traktują jakieś swoje schorzenie jako wygodną wymówkę,
żeby się nie zaszczepić.
A to wielki, wielki błąd, bo każda choroba, zwłaszcza poważna, jest wskazaniem do
przyjęcia szczepienia, (oczywiście w odpowiednim momencie., po badaniach, a nie na
odwrót). Niedawno byłam świadkiem rozmowy dwóch pacjentek, jedna z nich tłumaczyła
drugiej, że się nie zaszczepi, bo ma ciężką chorobę serca i lekarz jej odradził.
Ręce mi opadły, pomyślałam: kobieto, szczepionka nie zaszkodzi twojemu sercu, nie
zabije cię, ale covid pewnie tak. Nie wszyscy wiedzą, ale katar, zwłaszcza przewlekły,
także nie jest przeciwskazaniem do szczepienia. Dziś przyjmowałam dziecko, kilkuletnie,
które nigdy na nic nie było szczepione, gdyż cierpiało na przewlekły katar. I tutaj
z ubolewaniem muszę przyznać, że za część szczepiennych zaniechań winę ponoszą lekarze.
Zbyt łatwo dyskwalifikują pacjentów ze szczepień, z czego ci chętnie korzystają – bo
pan doktor powiedział.
Rozmawiała: Mira Suchodolska (PAP)

Zostaw komentarz