49 views 8 min

0

Komentarzy

Śmiertelność z powodu raka prostaty jest w Polsce o połowę wyższa niż w innych krajach Europy

- Lipiec 4, 2021
Lekarze wskazują, że m.in. przez
starzenie się społeczeństwa liczba zachorowań na nowotwór prostaty
rokrocznie wzrasta, a na dodatek pandemia spowodowała duże opóźnienia w
diagnostyce i  leczeniu
chorych. Tymczasem w
Polsce – choć jakość i
dostęp do świadczeń i
nowoczesnych terapii powoli się
poprawiają – skuteczność leczenia pacjentów z
rakiem prostaty wciąż znacząco odbiega od państw
Europy Zachodniej i
krajów rozwiniętych.
–Współczynnik śmiertelności dla raka prostaty w
Polsce jest wyższy o ok. 50 proc. w porównaniu z
Europą. To oznacza, że coś złego dzieje się w
leczeniu pacjentów –
mówi dr n. farm Leszek Borkowski,
prezes Fundacji Razem w
Chorobie. – W związku z
pandemią COVID-19 obserwujemy pacjentów, którzy zgłaszają się
do onkologa z bardziej zaawansowaną chorobą. Spodziewamy się kumulacji takich pacjentów w
kolejnych miesiącach, co spowoduje
automatyczne wydłużenie kolejek. Musimy brać pod uwagę, że jeszcze nie
wszyscy chorzy, u których choroba rozwijała
się w okresie pandemii, trafili do odpowiedniej diagnostyki i
leczenia. Wynika to m.in. z  tego, że
pacjenci nadal obawiają się kontaktu ze służbą zdrowia
–wyjaśnia w rozmowie z agencją Newseria Biznes dr
hab. n. med. Jakub Kucharz, specjalista onkologii klinicznej z
Kliniki Nowotworów Układu Moczowego
Narodowego Instytutu Onkologii im. Marii Skłodowskiej-Curie PIB w
Warszawie.
Przez lata rak prostaty był w
Polsce drugim najczęstszym – po raku płuca – nowotworem wśród mężczyzn. Ta
kolejność się jednak odwróciła. Liczba zachorowań na raka prostaty zwiększyła się już kilkukrotnie na
przestrzeni ostatnich dekad. Rokrocznie diagnozuje się go u ok. 15 tys. mężczyzn i
stwierdza 5–6 tys. zgonów
z jego powodu. W tym roku liczba zachorowań może być jednak większa, do czego przyczyniła się pandemia
i spowodowane nią opóźnienia w
diagnostyce.
–Pacjentów, którzy zgłaszali się do onkologa w
okresie pandemii, z
całą pewnością było mniej
–mówi dr hab.
n. med. Jakub Kucharz. Rak prostaty najczęściej dotyka mężczyzn po 60. roku życia, ale w
grupie ryzyka
znajdują się też dużo młodsi panowie. W ostatnich latach lekarze obserwują szybki wzrost liczby zachorowań
wśród pacjentów nawet przed 50. rokiem życia. Choroba często rozwija się w
ukryciu i
przez długi czas
przebiega bezobjawowo, a nawet jeśli dolegliwości występują, wielu pacjentów przed zgłoszeniem się do
lekarza powstrzymuje wstyd i
strach przed leczeniem.
Co jednak istotne, wczesna diagnoza i
wykrycie nowotworu prostaty w
początkowym stadium, kiedy obejmuje
on tylko gruczoł krokowy, daje dużą szansę na całkowite wyleczenie. Stwarza też możliwość zastosowania u
pacjenta nowoczesnych i
mniej inwazyjnych terapii. W Polsce gros przypadków nadal jest jednak wykrywanych
w zaawansowanym stadium. –
Patrząc na nowotwór prostaty, widzimy dwa niepokojące zjawiska.
Po pierwsze, Polska w
ocenie statystycznej wydaje się taką cudowną wyspą, gdzie mamy relatywnie
mniej chorych
niż w krajach sąsiednich. Po drugie,
standaryzowany współczynnik śmiertelności dla raka
prostaty jest wyższy o 50 proc. w porównaniu z
Europą. To oznacza, że
źle szukamy i część pacjentów ucieka nam
z rejestrów, co jest niedobre, bo trudno prognozować politykę lekową,
nie wiedząc, ilu mamy chorych –
twierdzi dr n. farm. Leszek Borkowski, prezes Fundacji Razem w Chorobie.
Jak podkreśla, znacznie zwiększona śmiertelność wskazuje, że
coś złego dzieje się w leczeniu pacjentów.
Odsetek pięcioletnich przeżyć chorych z
rakiem prostaty sięga niewiele ponad 50 proc. przypadków, podczas
gdy na Zachodzie wynosi 70 proc.
–To jest współczynnik, który jest ogromnym wyzwaniem dla
każdego
ministra zdrowia–mówi prezes Fundacji Razem w Chorobie.
–Nie możemy godzić się z sytuacją, w której
ktoś, tylko dlatego że jest Polakiem, umiera szybciej na raka prostaty.
Poprawę pod tym względem przyniósł 2019 rok, kiedy po długich staraniach pacjenci doczekali się uzupełnienia
opcji terapeutycznych dla
chorych przed chemioterapią o
enzalutamid. To nowoczesny lek hormonalny, który
podany przed chemioterapią wydłuża życie, nie
osłabia organizmu i
nie wywołuje długiej listy skutków
ubocznych. Wciąż jednak obowiązują ograniczenia w
jego dostępności, bo nowoczesnym leczeniem
enzalutamidem, apalutamidem czy darolutamidem zostali objęci tylko pacjenci z
przerzutami. To oznacza, że
grupa chorych, u których nowotwór jest oporny na kastrację, ale jeszcze nie
dał przerzutów, nie
ma do niego dostępu.
Lekarze podkreślają, że na potrzebę zwiększania dostępu do nowoczesnych, rejestrowanych w
Europie leków
hormonalnych wskazywać mogą duże dysproporcje w
nakładach na leczenie pacjentów onkologicznych.
W Polsce na jednego pacjenta w
programie lekowym szpiczaka plazmocytowego wydajemy prawie 94 tys., na
pacjenta z
chłoniakiem – 121 tys. zł, natomiast na pacjenta z
prostatą – 43 tys. zł –
wskazuje dr n. farm. Leszek
Borkowski.
Wzrost nakładów na leczenie pacjentów z
rakiem gruczołu krokowego powinien
być przesunięty zwłaszcza na
aspekt choroby wrażliwej na kastrację w
stadium uogólnienia, kiedy mamy
jeszcze możliwość zastosowania
nowoczesnych, skutecznych terapii hormonalnych, a tym samym
opóźnienia albo uniknięcia
chemioterapii, oraz u pacjentów z
opornym na kastrację, nieprzerzutowym rakiem
prostaty, u których też możemy
opóźnić czas do progresji choroby –
postuluje specjalista onkologii klinicznej z
Kliniki Nowotworów
Układu Moczowego Narodowego Instytutu Onkologii im. Marii Skłodowskiej-Curie PIB w
Warszawie.
– Trzeba pamiętać, że
u pacjenta z rakiem
prostaty to przerzuty odległe są w
większości odpowiedzialne za
kolejne dolegliwości i
problemy zdrowotne.
Dlatego terapia, która pozwala opóźnić wystąpienie tych przerzutów
o ponad 20 miesięcy,w
oczywisty sposób przekłada się na
jakość życia pacjentów.
Źródło: biznes.newseria.pl
A S
Zostaw komentarz