Bardzo chciałam przyjechać do Polski, przez 5 lat oszczędzałam na
studia muzyczne w Warszawie. Miałam też szczęście, wygrałam
przesłuchania do orkiestr w Olsztynie i Lublinie, gram w nich do
dziś – opowiada Polskiej Agencji Prasowej japońska puzonistka
Eiko Hasegawa.
PAP: Jak Pani trafiła do Polski?
E.H.: Już w dzieciństwie przeglądałam wiele książek dotyczących kultury i
sztuki Polski oraz Rosji. To były książki mojego ojca, który był reżyserem
teatralnym. W 2005 roku obejrzałam film Romana Polańskiego “Pianista” i
wówczas coś się we mnie przebudziło, bardzo chciałam wtedy zobaczyć
Polskę na własne oczy.
Znalazłam wycieczkę z Japonii do Polski, pamiętam, że jechało 35 osób i zwiedzaliśmy przez pięć
dni Warszawę i Kraków. Przed wyjazdem chciałam nauczyć się przynajmniej kilku słówek po
polsku, takich jak “dziękuję”, “do widzenia”, szukałam więc kursu językowego. Nie było to łatwe,
bo język polski nie jest popularny w Japonii, ale się udało. Nauczycielka powiedziała jednak, że
przed wycieczką nie zdąży mnie nauczyć podstaw polskiego i skierowała mnie do swej koleżanki na
prywatne lekcje. I tak się stało – ta druga nauczycielka Japonka – studiowała polonistykę i dopiero
co wróciła z Polski. W szybkim tempie nauczyłam się podstawowych słówek.
PAP: Od kilku słów po polsku do pracy tu droga daleka…
E.H.: Okazało się, że moja japońska nauczycielka oprócz tego, że studiowała polonistykę,
pracowała także w Teatrze Wielkim jako bileterka. Poznała w teatrze Japończyka, muzyka, który
grał na puzonie. Ja też gram na puzonie, więc powiedziała, że nas ze sobą skontaktuje.
Gdy zadzwoniłam do niego, namówił mnie, bym wzięła na wycieczkę puzon i gdy się nadarzy
okazja, to załatwi mi lekcje u swego profesora, puzonisty Romana Siwka z Uniwersytetu
Muzycznego im. Fryderyka Chopina w Warszawie.
W trakcie wycieczki po całym dniu zwiedzania urywałam się i brałam lekcje gry. Na koniec profesor
zaproponował, żebym przyjechała do Polski już nie na wycieczkę, ale na studia do niego. Byłam
wtedy absolwentką studiów muzycznych w Japonii. Ucieszyłam się, to była wyjątkowa okazja. Nie
miałam jednak pieniędzy, więc po powrocie do Japonii zaczęłam oszczędzać. Nie chciałam prosić o
pieniądze rodziców, chciałam za wszystko w Polsce płacić sama.
Minął rok, dwa lata, trzy, ale wciąż mi brakowało pieniędzy. Pisałam listy do profesora, że nie mam
jeszcze wystarczającej kwoty, a on odpisywał, że czeka. Wysyłałam też swoje nagrania na płycie, a
on odpisywał, że podoba mu się moja gra i wciąż czeka na mój przyjazd. Trwało to wszystko pięć
lat. W końcu przyjechałam do Polski i rozpoczęłam studia.
Po 1,5 roku, gdy zbliżał się koniec mojej nauki, odbywały się przesłuchania dla puzonistów w
orkiestrach Filharmonii im. H. Wieniawskiego w Lublinie i Warmińsko-Mazurskiej w Olsztynie, które
wygrałam. i gram w nich już od czterech lat.
PAP: Planuje Pani na stałe zostać w Polsce?
E.H. Na razie tak, może wrócę do Japonii na emeryturze. Bo bardzo dobrze czuję się w Polsce.
Miałam dużo szczęścia, moim koleżankom z Japonii, które studiują grę na fortepianie, trudniej
znaleźć pracę w Polsce.
PAP: Czy w Japonii łatwo o pracę dla muzyka?
E.H.: Jest jeszcze trudniej niż w Polsce, bo podczas przesłuchań do składu orkiestry i to nie w
Tokio, ale w mniejszym ośrodku zgłasza się 100 puzonistów. W Japonii nie w każdym mieście są
orkiestry zawodowe, działają one tylko w większych ośrodkach i jest ich w całym kraju kilkanaście.
PAP: Jak Pani ocenia Polskę, Polaków?
E.H.: Polacy są bardzo otwarci, chętnie chwalą i doceniają innych. Gdy muzyk dobrze gra, to od
razu to mówią otwarcie. W Japonii może myślą, że ktoś dobrze wykonuje swój zawód, ale
niechętnie to okazują. Japończycy są nieśmiali, wstydliwi. Gdy miałam przesłuchania do orkiestry,
to od razu wiedziałam, że poszło mi dobrze, otrzymałam gratulacje, a to daje energię i moc. To
jest bardzo przyjemne.
PAP: Lubi Pani polskie jedzenie?
E.H.: Bardzo lubię kotlety schabowe i pierogi ruskie.
PAP: Czy tęskni Pani za Japonią?
E.H.: Nie tęsknię. Bardzo ciężko pracowałam w Tokio, przed przyjazdem do Polski pracowałam w
banku, w orkiestrze zawodowo nie grałam, bo nie było pracy, grałam tylko w amatorskim
zespołach. W banku pracowałam w dziale kadr, opiekowałam się tysiącem pracowników.
Pracownicy pracowali na czas określony, musiałam sama pilnować terminów, sprawdzać rachunki,
obsługiwałam pracowników z 18 działów, nie tylko z Tokio, ale i z innych miast.
Wstawałam o 5 rano, do Tokio jechałam pociągiem, praca według umowy była do 17:30, ale nigdy
nie wracałam o tej porze do domu, musiałam zostawać do późnego wieczora, wychodziłam z pracy
dopiero o 20.30, w domu byłam o 21 albo 22. Po kolacji ćwiczyłam grę na puzonie, aby nie
hałasować nakładałam na instrument tłumik. Tak było codziennie, kładłam się spać o 1 w nocy. O
godz. 5 znów pobudka. Odsypiałam w pociągu, gdy jechałam do pracy. Śpiący Japończycy w
pociągu to powszechny widok. Zresztą Japończycy śpią nie tylko w pociągu; potrafią zasnąć w
filharmonii na koncercie.
Bardzo mnie zaskoczyło w Polsce to, że na koncertach publiczność nie śpi, ale słucha muzyków. W
Japonii, gdzie bilety na koncerty są bardzo drogie, częstym widokiem są śpiący i chrapiący
słuchacze.
PAP: W Polsce pracuje Pani tylko jako muzyk?
E.H.: Gram w orkiestrze, ale oprócz tego uczę od czterech lat języka japońskiego na Katolickim
Uniwersytecie Lubelskim. Polacy chętnie uczą się tego języka, rok temu miałam dwie grupy
studentów, a w tym roku mam już pięć.
PAP: Czy często jeździ Pani do Japonii na wakacje?
E.H.: W tym roku byłam po raz pierwszy od pięciu lat w Japonii przez kilkanaście dni. Wakacje
spędzam w Niemczech, koncertując.
Rozmawiała Agnieszka Libudzka, Polska Agencja Prasowa
