68 views 11 min

0

Komentarzy

Dr Bagniewska: młodym naukowcom trudno wrócić do Polski

- Kwiecień 2, 2015

Młodzi polscy naukowcy pracujący za granicą myślą o powrocie do kraju, ale powrót utrudnia im sam proces rekrutacji w rodzimych instytucjach i obawy przed osobami “z zewnątrz”; po doktoracie
chciałam wrócić, ale nie bardzo miałam do czego – mówi dr Joanna Bagniewska.

Dr Joanna Bagniewska jest zoologiem i wykładowcą z University of Reading w Wielkiej Brytanii. W 2014 roku wygrała trzecią polską edycję konkursu FameLab, dla naukowców, którzy w zajmujący sposób potrafią mówić o nauce. W czerwcu w Warszawie odbędzie się – współorganizowana przez nią – konferencja “Polish Scientific Networks”, poświęcona m.in. zagadnieniu powrotów młodych polskich naukowców do kraju.

PAP: Jak wielu młodych polskich naukowców, których spotykasz w Wielkiej Brytanii, chciałoby
wrócić do Polski? Czy mówią o powrocie, czy swoją karierę wiążą raczej z Wielką Brytanią?

Dr Joanna Bagniewska: Badania przeprowadzone w ramach Forum Ekonomicznego na London
School of Economics wykazały, że około 70 proc. młodych Polaków, którzy studiują albo pracują
naukowo w Wielkiej Brytanii, myśli o powrocie do kraju. Chociaż ankiety przeprowadzono na
specyficznej grupie młodych ekonomistów i biznesmenów, to ja się tym danym nie dziwię. Wśród
studentów dużo się mówi o powrocie do Polski. Jest też sporo kampanii wśród polskich studentów
w Wielkiej Brytanii zachęcających do powrotów i kontynuowania kariery w Polsce.

PAP: A jaki Ty masz plan? Chciałabyś wrócić do Polski?

J.B.: Bardzo chciałam wrócić do Polski po doktoracie i bardzo się starałam, ale nie miałam dokąd
wracać. Szukałam ofert pracy. To było jeszcze zanim wygrałam FameLab i jedyne, co wtedy
mogłam zaoferować, to doktorat z Oxfordu. To niestety nie wystarczyło. Wysłałam naprawdę
sporo aplikacji, ale zwyczajnie nie miałam na nie odpowiedzi. Nie wiem, czy moje maile nie
docierały, czy nie pasowałam do profilu grupy badawczej. Po prostu nie miałam informacjizwrotnej.

PAP: Jakie w takim razie są najważniejsze bariery, które utrudniają młodym naukowcom powrót do
Polski?

J.B.: Po pierwsze, w Polsce jest bardzo trudno znaleźć oferty pracy dla naukowców, bo nie ma
jednego takiego miejsca, strony internetowej, gdzie można ich szukać. Jest ich wprawdzie dużo na
stronie Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, ale nie są to wszystkie. Aby je znaleźć, trzeba
przeszukiwać strony i podstrony uniwersytetów. Wiele z tych ofert, które znalazłam, było już
przeterminowanych i to nie o trzy tygodnie, tyko o rok.

Tak więc, po pierwsze, znalezienie oferty pracy jest problemem. Jeśli się ją już znajdzie, to nie
wiadomo, ile można w takiej pracy zarabiać. W Wielkiej Brytanii jest normą, że podaje się widełki
płacowe. Ja nie mówię, że uczelnie powinny podać co do grosza, ile będę zarabiała, ale chciałabym
wiedzieć, na co się piszę, skoro mam zmienić nie tylko pracę, ale i kraj zamieszkania.
Poza tym jeśli wyślę moje zgłoszenie, to wysyłam je w kosmos, nie mając odpowiedzi. Teraz nawet
nie wiadomo, czy podany adres mailowy działa czy nie. Nie muszę otrzymywać
spersonalizowanego listu, ale ucieszyłabym się nawet z automatycznej odpowiedzi: dziękujemy za
zgłoszenie. Jeżeli zostanie Pani zaproszona na rozmowę kwalifikacyjną, to odezwiemy się w ciągu
dwóch tygodni.

Czasami, aby sprawdzić wyniki rekrutacji, pojawia się komunikat na stronie: o wynikach rekrutacji
będziemy informować poprzez pismo wywieszone na tablicy przed aulą Uniwersytetu Gdańskiego.
Komuś, kto mieszka za granicą, trudno przyjechać do Polski, tylko po to, aby sprawdzić wyniki
rekrutacji. To są sprawy, które bardzo odpychają osoby z zagranicy.
PAP: Jak w takim razie proces rekrutacji przebiega na brytyjskich uniwersytetach i instytucjach
naukowych?

J.B.: W Wielkiej Brytanii jest strona internetowa www.jobs.ac.uk, gdzie są właściwie wszystkie
oferty pracy związane ze środowiskiem akademickim. Można sobie wybrać dział, który nas
interesuje: biologię, fizykę czy cokolwiek innego. Jeśli jakiś uniwersytet albo firma będą ogłaszały
konkurs na stanowisko naukowe, to właśnie tam będą one ogłoszone.
Jeśli wysyła się aplikację, to dostaje się odpowiedź. A jeśli dostanie się zaproszenie na rozmowę
kwalifikacyjną, na którą trzeba dojechać, to firma zwraca koszt przejazdu. Nie mówię, żeby w
Polsce od razu zwracać takie koszty, ale jeśli jadę z Wielkiej Brytanii na rozmowę do Polski, to
chciałabym przynajmniej wiedzieć, czy w tej pracy będę zarabiać godziwie, czy opłaca mi się
wydawać pieniądze na bilet.

Jeżeli nawet rozmowa kwalifikacyjna się nie powiedzie, to mam informację zwrotną i konkretną
informację, co poszło nie tak np.: wypadła Pani idealnie, ale inny kandydat wypadł równie dobrze, ale dodatkowo miał większe doświadczenie badawcze. W Polsce na razie nie bardzo mogę na to
liczyć.

Poza tym fajnie by było, aby prace na stanowisku wykładowcy, jeżeli wymaga ona np. języka
angielskiego, były ogłaszane też w zagranicznych stronach internetowych. Czasami można je
znaleźć na New Scientist lub Nature Jobs, ale w czasie swojego szukania pracy znalazłam może
dwie takie oferty z Polski.

PAP: Czy oprócz wad procesu rekrutacji są jakieś inne, głębsze problemy, które nie sprzyjają
powrotom do Polski?

J.B.: Po doktoracie jest bardzo dużo osób, które mają już doświadczenie badawcze, ale nie czują
się na siłach, aby zakładać własną grupę. To jest dość naturalne i jest problemem na całym
świecie. Te osoby aplikują na stanowisko postdoca, czyli osoby będącej na stażu podoktorskim. W
Polsce jest bardzo dużo grantów umożliwiających rozpoczęcie własnego projektu czy założenie
własnej grupy, co oczywiście popieram. Jednak jeżeli chcemy ściągnąć do Polski młodych
naukowców tuż po doktoracie, to należałoby im umożliwić start na pozycji postdoca w grupie
badawczej, która już działa w Polsce.

Trzeba też wspomnieć o obawach związanych z przyjmowaniem osób z zewnątrz. W wielu grupach
jest tak, że jeżeli ktoś zrobił doktorat w jednym instytucie, to postdoc należy im się w tej samej
placówce. A tu przychodzi jakaś “przybłęda” z Oxfordu i zacznie się “mądrzyć”. Wtedy ta rodzinna
solidarność bierze górę.

PAP: Rząd wkrótce rozpocznie realizację programu, który ma umożliwić najlepszym studentom
darmową naukę na najlepszych zagranicznych uniwersytetach. Jednak w zamian miałyby one w 10
lat od zakończenia studiów co najmniej przez pięć lat pracować w Polsce, odprowadzając składki.
Co sądzisz o tym pomyśle?

J.B.: Ja jestem na tego typu stypendium z Fundacji Crescendum Est – Polonia. To jest ten typ
programu, w którym muszę pracować w Polsce lub na rzecz Polski przez pięć lat po zakończeniu
studiów. Właśnie dlatego starałam się wrócić do Polski, ale naprawdę nie miałam dokąd wracać.
Gdyby była jakaś pozycja stażu podoktorskiego czy wykładowcy, to oczywiście bym chciała do
czegoś takiego wrócić.

Z drugiej strony teraz pracuję na rzecz Polski, bo popularyzuję naukę w Polsce tak bardzo, jak się
da, pracuję dla “Gazety Wyborczej” i “Focusa”. Staram się organizować różnego typu wydarzenia
związane z Polską np. konferencję “Science. Polish Perspectives”. W grudniu wysłałam grupę
swoich studentów w Beskidy, aby badali rysie i wilki. Kraj na mnie korzysta, nie czuję się
darmozjadem, nie wzięłam pieniędzy i z nimi nie uciekłam. Cały czas się staram, aby Polska coś ze mnie miała.

Jeśli ktoś wyjeżdża na studia, powiedzmy do Wielkiej Brytanii i bierze pożyczkę, którą potem spłaca z własnej kieszeni, to ma poczucie, że niczego Polsce nie zawdzięcza. Nie ma poczucia, że
ma jakiś dług wdzięczności czy przywiązania, sentymentu. Pomysł ze stypendiami nie jest zły, bo
mógłby zainteresować osoby, którym do tej pory nie przyszło do głowy, że mogłyby bardziej
związać się z Polską.

Ewelina Krajczyńska, Polska Agencja Prasowa

Zostaw komentarz